Geoblog.pl    mooiste    Podróże    Armenia i Gruzja 2007    Podróż do Gruzji - Tbilisi
Zwiń mapę
2007
30
lip

Podróż do Gruzji - Tbilisi

 
Gruzja
Gruzja, Tbilisi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3753 km
 
Autor: MC

Plan był taki, że wstaniemy, spakujemy się, zjemy śniadanie, zrobimy zakupy jedzeniowe na drogę, pojedziemy do apteki po soczewki i na dworzec łapać marszrutkę.

Marieta przyjechała punktualnie a my a tym czasie zdążyliśmy się tylko spakować – co gorsza wszystkie plecaki zrobiły się jakby cięższe i większe. Nie zdążyliśmy zjeść ani zrobić zakupów. W dwa samochody (taxi) pojechaliśmy do apteki, wymieniliśmy kasę w banku, Mańka czekała aż otworzą aptekę, a my w tym czasie pobiegliśmy po zakupy (4 chleby po 1200 dramatów, ser żółty 600 dramatów, soki i woda – sok 570 a woda 180 i 200 dramatów). Wodę gazowaną wzięłam specjalnie dla Mańki, ale okazała się mydlana w smaku.

Wróciliśmy biegiem ze sklepu (bo taksometr na postoju zachrzaniał jak szalony ale okazało się że Raf jeszcze musi kupić okulary, więc poszli z Manią do sklepu a my z G z pzerażeniem w oczach patrzyliśmy na szalony licznik). W końcu ruszyliśmy, o 10.20 dojechaliśmy do dworca. Marieta zapłaciła za taxi i nawet nie chciała słyszeć o zwrocie.

Na dworcu okazało się że jest tam jej tato, który robi dla nas rekonesans taksówkowo marszrutkowy – złoty człowiek. Przecież był poniedziałek i on powinien być w pracy! Taxi chciała 120USD do Tibilisi a 200USD do Kazbegi. Zrezygnowaliśmy szybko, zwłaszcza, że tato Maiety znalazł wolną marszrutkę. Za 4 osoby 26 tysięcy dramatów. Wsadzili nas do busa, wycałowaliśmy się i pojechali do pracy. Po chwili jeden z żałosnych pracowników tego dworca przylazł wyłudzić od nas jeszcze po 200 dramatów za bagaż. Trochę się z nim kłóciliśmy, ale w końcu mu daliśmy, twierdząc, że nie zbiedniejemy od tych 8 złotych.

No i w końcu w ruszyliśmy. W marszrutce był jeszcze z nami młody Amerykanin, tymczasowo mieszkający w Tibilisi (wojskowy). W Yerevanie mogliśmy po raz kolejny „podziwiać” bezzasadowy ruch uliczny. Ulica szerokości Puławskiej lub Marszałkowskiej nie miała namalowanych żadnych lini wyznaczających pasy ruchu. Dramat, i między tymi samochodami jadącymi według własnych zasad można co chwila zobaczyć pieszych – kobiety, staruszków, próbujących przejść przez jezdnię, tzn. najczęściej na środku jezdni i omijanych z każdej strony przez pędzące samochody. Koszmar jakiś. Minęliśmy też przewróconą ciężarówkę i policjanta kierującego ruchem w tym miejscu metodą pokrzykiwania na wymijające go z każdej strony samochody.

Droga z Yerevanu do Tibilisi nie jest najgorsza. Po drodze dosiadło się jeszcze kilka starszawych Gruzinek lub Ormianek. Jedna z nich – wielki biały pudel – jak tylko wjechaliśmy do Gruzji ględziła cały czas przez telefon głosem ruskiej przekupy.

Armenia – przyrodniczo ładna – ładne góry, ale to wszystko, co wykonane ręką ludzką to jeden wielki koszmar. Syf, syf i jeszcze raz syf.

Nasz kierowca – dość gburowaty typ – zatrzymał się ni stąd ni zowąd na obiad w jakiejś dziwnej spelunie przy drodze, jadł, jadł, jadł i jadł...
Kupiliśmy sobie lody na patyku, kawę i fantę i zawiązywaliśmy znajomości z amerykańskim wojakiem i Gruzinką, która mieszka w Armenii, córkę ma nad morzem a drugą w Belgii, Miała złote zęby, uśmiechała się cały czas i poczęstowała nas zielonymi psiarami, tzn. małymi jabłuszkami.

Ponieważ postój dłużył się niemiłosiernie postanowiłam pójść i spojrzeć znacząco na drivera, który stanowczo za długo kuszał. W międzyczasie dorwała mnie jakaś duża baba, która juz wcześniej klepnęła mnie w tyłek, kazała mi usiąść koło siebie i zapytała ile mam lat, a potem ile mam dzieci i czy jestem zamężna. Świruska jakaś. Dialog między nią a Grześkiem był dość zabawny:

duża baba: Ty gawarisz pa ruski?
grzesiek: nie mnożka
duża baba: Pa ciemu u tjebja niet rjebionaki?
grzesiek: ja nie panimaju! :)
Zdecydowanie zadała niewygodne pytanie :)

No i w końcu ruszyliśmy.

Granica! to ci dopiero jazda. Jakieś baraki w szczerym polu. Najpierw armeńska – sympatyczny, uśmiechnięty celnik Zagadywał mnie przyjaźnie. W międzyczasie nasza marszrutka odjechała z bagażami ze 300 metrów dalej w kierunku granicy gruzińskiej. My pieszo w skwarze. Tam buda jeszcze gorsza, chociaż komputery w środku wypasione. Raf się nie pohamował i pstryknął szybką fotę z ukrycia.
Celnik zapytał o kijki trekingowe bo nie wiedział co to jest, jednakże jedna z pasażerek mu wytłumaczyła no i byliśmy gotowi ale kierowca jak zwykle gdzieś wsiąkł. Upał niemiłosierny. Acha, w międzyczasie zapytałyśmy o toaletę, okazało się że musimy wrócić na granicę armeńską i tam na górce za budką strażników jest sławojka. Grześ tylko zajrzał i decyzja zapadła błyskawicznie – nie zamierzamy tam siusiać. G za kibelkiem a my z Manią w koniczynie parę kroków niżej.

W końcu ruszyliśmy.
Gruzja zrobiła na nas dużo lepsze wrażenie – prawdopodobnie dlatego, że wszędzie było pełno zielonych drzew - w przeciwieństwie do Armenii, która jest sucha i bezdrzewna, a po drugie wszystko jakieś takie uporządkowane, bez tego wszechobecnego Armeńskiego syfu.


Tekst dnia:

Dialog na granicy armeńsko-gruziskiej
MM: no sikajże w końcu do diabła!
MC: do kogo ty to mówisz?
MM: do siebie.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mooiste
Marta M
zwiedziła 9% świata (18 państw)
Zasoby: 120 wpisów120 0 komentarzy0 78 zdjęć78 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
07.03.2016 - 23.03.2016
 
 
18.03.2012 - 08.04.2012