Rano wyuszyliśmy do bazy pod Kazbek. Plan był, aby dotrzeć jak najdalej pod lodowiec, tam spędzić noc i następnego dnia dojść do Meteostancji.
Na placu Kazbegi kupiliśmy 4 bohenki chleba, jeszcze ciepłego, oraz trochę słodyczy i ruszyliśmy.
Po 2 godzinach dotarliśmy do Tsminda Sameba, kościółka Trójcy Świętej przepięknie położonego na trasie do bazy. Przy kościółku można nabrać świeżej wody, odpocząć. Wielu decyduje się również na nocleg pod namiotem na łąkach wokół kościółka.
Szliśmy kolejne 6 godzin, raczej niespiesznie. Mijaliśmy sporo turystów, głównie schodzących już w dół. Równolegle z nami wchodziła 5 Słowaków.
Po drodze czekała nas jeszcze dzisiaj przeprawa przez górski strumień, w międzyczasie zrobiło się zimno i zaczął sypać grad. Chłopcy zostawili plecaki i ruszyli w górę strumienia aby znaleźć miejsce przeprawy. Po jakimś czasie udało się znaleźć dobre miejsce i pojedyńczo przeszliśmy przez strumień. Bardzo przydały się tutaj kiji trekingowe, pomagały w utrzymaniu równowagi i dzięki temu po drugiej stronie strumienia stanęło 8 suchych nóg :).
Zaczynało się zmierzchać, należało rozglądnąć się za dogodnym miejscem na nocleg. Znaleźliśmy wygodną polankę i rozbiliśmy namioty, wkótce dołączyli do nas Słowacy i rozbili się nieopodal.
Oczywiście natyhmiast zaczął padać deszcz, wiatr wiał tak że kładł namiot. Na szczęście mieliśmy ten wynalazek, który pozwolił nam na zagotowanie wody i zupki chińskie oraz kisielki poprawiły nam humory.
W nocy przez okienko namiotu obserwowałyśmy z Manią niezwykłe zjawisko. W dolinie pod nami była burza, błyskały pioruny ale nic nie było słychać, tylko co chwila niebo rozświetlały błyskawice i w czarnej nocy ukazywały się szczyty okolicznych gór. Pięknie było.