Autor: MM
Po śniadaniu przyjechał po nas Vahe i pojechaliśmy zwiedzać Yerevan. W upale, wśród tysięcy samochodów, których zdaje się nie tyczą się żadne reguły ani przepisy, oglądaliśmy miasto. Vahe zabrał nas również do starego kościoła (na wzgórzu, tuż koło stadionu na którym Polska przegrała z Armenią :-) – Raf robił zdjęcia). Kościół malutki, w środku jeden pokój, w którym ustawione są wysokie, metalowe stoły z wodą i piaskiem, w których stoją wysokie, wąskie świece. Ludzie kupują je w głównej nawie i w tej bocznej zapalają, wbijają w piasek i modlą się. Wrażenie niesamowite, ciemno, gorąco, światło świec i unosząca się pod sufitem modlitwa. Kupiliśmy świece i zapaliliśmy, każdy z własnymi intencjami, marzeniami i prośbami.
Ciekawa rzecz: wszyscy Ormianie opuszczają kościół tyłem, aby nie odwracać się plecami do ołtarza. W czasie naszego pobytu w kościele w głównej nawie odbywał się chrzest. Niespecjalnie różnił się od polskiego obrzędu, tyle tylko, że ksiądz pięknie śpiewał.
Po kościele (albo przed, już nie pamiętam) po długich poszukiwaniach trafiliśmy do sklepu myśliwskiego w poszukiwaniu kurtki przeciwdeszczowej dla Mani (zapomniała wziąć z Polski). W sklepie masa ciekawych rzeczy dla myśliwych. Mania nabyła czarną pałatkę a Raf fajną koszulkę marynarską z długim rękawem. Gazu nie udało nam się kupić i jedyna nadzieja w tym, że dostaniemy go w Gruzji. Po zakupach i zwiedzaniu usiedliśmy wreszcie na Opera Square w jednej z licznych restauracji na powietrzu. Zamówiliśmy kawę, soki i arbuza. Taki prosty i tani deser a polskim restauratorom raczej nie przychodzi do głowy serwowanie po prostu świeżych owoców. Tak spędziliśmy 1.5h na rozmowie i odpoczynku w osłabiającym upale.